Menu
Nonviolent Communication
Dzieci - co się dzieje gdy działają pod przymusem?
Przeczytałam kiedyś opowieść Marshalla Rosenberga*, o tym jak zadecydował wraz ze swoim 13 letnim synem, o tym, że ten nie będzie chodził do szkoły. Dziecko odmawiało nauki i uczęszczania do szkoły, a ze szkołą wiązały się liczne stresy i nieprzyjemne przeżycia chłopca. Ojciec po analizie sytuacji i rozmowach z dzieckiem uznał, że przychyli się do jego pragnienia by się nie uczyć. Ponieważ w USA istnieje obowiązek szkolny, decyzję trzeba było przeprowadzić przez Sąd, co ostatecznie udało się. Czytając to, człowiek sobie myśli: „Matko Święta, co też ten Rosenberg wymyślił i co też zgotował temu dziecku? To przecież nie jest rozwiązanie!”
Mnie opowieść zaciekawiła i zainspirowała do rozmyślań szczególnie w kontekście własnych doświadczeń. W tym czasie moi trzej synowie również chodzili do szkoły – najstarszy licealista – uczył się i starał by mieć dobre oceny, ale widziałam ile trudu i frustracji go to kosztowało i często nie widział sensu tego, co robi. Średni – wtedy w 6 klasie szkoły podstawowej, odmawiał w ogóle nauki, co odbijało się bardzo na ocenach i zachowaniu i z wielkim trudem do szkoły chodził – w praktyce oznaczało to, że popadł w stan permanentnego zmęczenia, apatii, zamknął się w sobie i praktycznie nie było z nim kontaktu. Miałam duże obawy, że sam z sobą nie ma kontaktu. Najlepiej było z najmłodszym synem, który był na początku edukacji, gdzie pani nauczycielka otaczała dzieci serdeczną opieką, nauka opierała się w dużej mierze na zabawie i do szkoły jeszcze chodziło się z chęcią. I do tego dochodziła jeszcze jedna rzecz – niechęć dzieci do jakiejkolwiek współpracy w domu – wszystko, w moim mniemaniu, było na nie. W tym wszystkich byliśmy jeszcze my, rodzice, ze swoimi wyobrażeniami na ich temat i całą gamą najróżniejszych żądań i wytycznych.
Moje rozmyślania po przeczytaniu opowieści Rosenberga poniosły mnie w kierunku tego jak reagują dzieci w sytuacjach przymusu (obowiązek szkolny jest formą przymusu, wychowanie oparte na bezwzględnym autorytecie rodzica, gdzie dziecko nie ma nic do powiedzenia jet formą przymusu, w końcu wszelkie sytuacje, gdzie dorośli nie dają dzieciom możliwości wyboru czy wypowiedzenia swojego zdania są formą przymusu.) Najpierw zastanowiłam co mi robi przymus? Pierwsze co, poczułam to chęć buntu, pojawiła się myśl, że nikt nie będzie mną rządził, że moja potrzeba wolności, autonomii, samodzielnego decydowania co, będę robić jest zagrożona i w tej sytuacji będę albo atakować albo się bronić. Ewentualnie, jeśli bardzo się boję, to potulnie wykonam żądanie/polecenie – tak, zrobię to ze strachu przed konsekwencjami lub karą. Druga moja myśl była taka – moje dzieci przecież czują to samo – a to, że są „tylko” dziećmi i mało kto się z nimi liczy sprawia, że prawdopodobnie czują się w tej sytuacji bardzo osamotnione, może nawet przerażone. Nie mają jeszcze doświadczenia życiowego, nie wiedzą jak zachowywać się różnych sytuacjach i co o nich myśleć, a dorośli – rodzice, nauczyciele po prostu żądają, decydując za nich, co jest dla nich lepsze. Raczej nie jest im lekko – pomyślałam – i przypomniało mi się zdanie Rosenberga, bardzo mi bliskie – „nie rób niczego, jeśli nie wiąże się to z lekkością”
Słyszę teraz głosy wielu dorosłych: „no właśnie, my wiemy lepiej i jak teraz nie wyegzekwujemy pewnych zachowań, to w dzieciach utrwalą się różne zachowania niepożądane. Poza tym jaka lekkość? - życie jest ciężkie i dzieci powinny się o tym dowiedzieć jak najwcześniej ”. Może się utrwalą może nie i pewnie dla niektórych rzeczywiście życie jest ciężkie. Nie chcę na ten temat dyskutować, to czym chcę się podzielić to, to, co ja sama zrobiłam w relacjach z moimi dziećmi, gdy doszło do mnie jak destrukcyjnie mogą działać żądania i to, do jakich doszłam wniosków.
- Po pierwsze postawiłam na kontakt z dziećmi i uznałam, że jest on dla mnie ważniejszy niż wykonywanie przez nich moich poleceń. W praktyce oznacza to, że stawiam na rozmowę, uśmiech i obecność. Zaryzykowałam, że jak przestanę żądać, to one przestaną cokolwiek robić.
- Po drugie uznałam, że mają prawo mówić „nie” i ja traktuje to „nie” na serio czyli akceptuję, że coś dla nich ważnego za tym „nie” się kryje. I tu ważne – czasem to jest „nie, bo nie”. Staram się także to przyjmować, choć wolę dopytać o powody.
- Po trzecie nie wartościuję, że moje potrzeby są lepsze i ważniejsze niż potrzeby dzieci, choć często za moimi potrzebami stoi wyższy cel – wychowanie czy kształtowanie wzorców. Dla przykładu ich potrzeba luzu i niezwracania uwagi na porozrzucane rzeczy w pokoju jest dla mnie tak samo ważna jak moja porządku i chęci wychowania ich na ludzi mających wokół siebie porządek.
- Po czwarte nie wojuję – mówię dlaczego zmiana ich zachowania jest dla mnie ważna lub dlaczego chciałabym by spełnili moją prośbę, ale nie stawiam spraw kategorycznie typu, jeśli ty nie..., to ja..., nie obrażam się, nie straszę i nie krytykuję, tylko szczerze mówię jakie mogą spotkać ich konsekwencje w życiu, w domu, w szkole. Wyrażam swoją troskę.
- Po piąte opowiadam im o odpowiedzialności. Żeby zawsze pamiętali, że podjęte przez nich wybory czy decyzje wpływają na ich życie. Decyzja o takim a nie innym zachowaniu w szkole przekłada się na stosunki z kolegami i nauczycielami, to oni ponoszą konsekwencje nie przygotowania się do sprawdzianu a nie rodzice, itp.
- Po szóste bronię ich i staję za nimi wychodząc z założenia, że to właśnie im najciężej zadbać o swoje potrzeby w relacjach z dorosłymi, którzy kategorycznie stawiają żądania i nie chcą słyszeć nie.
- Po siódme rozmawiam z rodzicami, nauczycielami, dziadkami i opowiadam im o potrzebach dzieci i o tym, że żądania budzą naturalny bunt a szczera rozmowa otwiera i pozwala budować wzajemne zaufanie.
Co zaobserwowałam?
- Po pierwsze to nie było łatwe. Zmiana moich zachowań wymagała czasu, popełniałam błędy (nadal popełniam. Ludzka rzecz he, he). Również dzieci potrzebowały czasu by poznać moje intencje, by odbudować swoje zaufanie, pozbyć się nieufności i poczuć się bezpiecznie. Pisząc bezpiecznie mam na myśli chociażby to, że nie boją się szczerze powiedzieć, co myślą.
- Po drugie pewną trudnością było zgodzenie się na to, że nie wszystko będzie tak, jak ja chcę. Z czasem stawało się to coraz łatwiejsze. Pewnego razu zaproponowałam całej rodzinie piknik, ale nie dogadaliśmy się w kwestiach szczegółów – jeden chciał w ogródku, drugi w lesie, trzeci nad morzem, jedno z nas chciało jechać rowerem, inne samochodem. Część z nas w ogóle nie miała parcia na wspólne spędzenie czasu. Finalnie pojechaliśmy na piknik tylko z mężem, zjedliśmy bardzo dużo, bo porcje dla 5 osób. I z jednej strony nie zaspokoiłam potrzeby wspólnoty i docenienia mojego pomysłu, ale z drugiej byłam zadowolona, że nikt nie został zmuszony i każdy miał wybór a ostatecznie sami z mężem spędziliśmy miłe chwile razem a na sam koniec dołączył do nas jeden z synów z kilkoma kolegami. Ta nieprzewidywalność życia potrafi dawać dużo radości, jeśli tylko chcemy się na nią otworzyć.
- Zgoda na słyszenie „nie” zaowocowała pojawieniem się większej liczby „tak”, czasem dostawałam nawet więcej niż prosiłam. Podam przykład. Temat rozładowywania zmywarki jest żywy w naszej rodzinie. Codziennie kogoś się o to prosi z różnym skutkiem, jak można się domyślić. Pewnego dnia poprosiłam o to najstarszego syna. Usłyszałam: „Mamo, nieeee, dziś są moje urodziny.” Mówię: „OK” choć pojawił się we mnie taki żal, którym się z nim podzieliłam. Powiedziałam coś w stylu: „Wiesz twoje słowa przypomniały mi, kiedy to w swoje urodziny zrobiłam ciasto i posprzątałam dom po to by was ugościć. To wtedy było ważne dla mnie. Chciałam coś dla Was zrobić i chyba moja dzisiejsza prośba tego dotyczyła – chciałam od ciebie wymiany czy wkładu w naszą rodzinę. Ale słyszę również, że chciałbyś w urodziny mieć luz i nic nie robić.” Usłyszałam mruknięcie. Wyszłam z pokoju i po chwili zapomniałam o prośbie. Nie minęło 15 minut jak usłyszałam brzęk naczyń. Nie dość, że rozładował zmywarkę to chyba pierwszy raz w życiu załadował brudne naczynia.
- Kiedy dzieci otrzymały szansę mówienia „nie” zaczęły pojawiać się propozycje alternatywnych rozwiązań. Przykład. Wyjazd na działkę. Cel, nie ukrywajmy tego, prace ogrodnicze. Zwykle słowa „dziś jedziemy na działkę” wywoływały bunt na pokładzie i wiele czasu marnowaliśmy na coraz zajadlejszym formułowaniu naszego żądania i łamaniu oporu. Dzisiaj informujemy o propozycji pojechania na działkę i mówimy dlaczego jest to dla nas ważne. Decyzję zostawiamy dzieciom. Jednego razu usłyszałam. „Bardzo nie chce mi się jechać na działkę, ale w tym czasie mogę umyć okna.” !!! Ta propozycja była dla mnie szokiem, bo nawet w snach nie marzyłam o takich reakcjach własnego dziecka!
- Dzieci zaczęły rozumieć, co jest dla nas ważne. Dostrzegły, że my nie chcemy ich zmuszać ani podporządkowywać raczej ważna jest dla nas współpraca, ich zainteresowanie i wkład w życie rodziny. I jeśli jest spontaniczny i dobrowolny najbardziej nas raduje.
Aby sformułować wnioski wrócę do Rosenberga. Co ciekawe cała jego historia skończyła się tak, że syn mu dorósł i po 10 latach podjął decyzję o nadrobieniu programu, ukończeniu studiów i teraz jest doktorem nauk na jednym z uniwersytetów. Możemy tylko domyślać się jak kształtowałby się jego stosunek do szkoły gdyby musiał w niej pozostać. Nie chciałam w tym artykule dyskutować o decyzji Rosenberga, która wielu może się wydać kontrowersyjna, ale zwrócić uwagę na to, jak destrukcyjnie działa przymus a jak atmosfera umożliwiająca dziecku na bycie sobą sprzyja budowaniu wzajemnych relacji. Mi, na dzień dzisiejszy, udało się wypracować w dzieciach większą otwartość na szkołę, na dzielenie się swoimi problemami i na szukanie rozwiązań w sytuacjach, które wydają im się trudne - jak na razie jeszcze nie skończyłam i nie spoczęłam na laurach, bo każdy dzień przynosi nowe doświadczenia, nowe trudności, nowe przemyślenia. A dzisiaj zakończę parafrazując znane przysłowie „zgoda buduje, niezgoda rujnuje” i powiem „prośba buduje, żądanie rujnuje” - moim zdaniem rujnuje cały kontakt, który próbujmy zbudować z drugim człowiekiem.
Marshall Rosenberg - Psycholog i mediator. Twórca modelu Porozumienie bez Przemocy - Nonviolent Communication NVC. Od kilkudziesięciu lat propaguje metodę pomagając ludziom między innymi na terenach objętych działaniami wojennymi. Prowadzi warsztaty, uczy wzajemnego szacunku i dostrzegania ważnych ludzkich potrzeb często skrywanych pod powłoką frustracji czy agresji.
autorka: Dominika Jasińska
na podstawie:
Marshall B. Rosenberg, Porozumienie bez przemocy. O języku serca,Wydawnictwo Jacek Santorski & CO, Warszawa 2003
Marshall B. Rosenberg, Rozwiązywanie konfliktów poprzez porozumienie bez przemocy, Jacek Santorski & CO Agencja Wydawnicza, Warszawa 2008